4 lutego 2014

Jak ostatnio się zastanawiałam, nad kryteriami książkowymi, a mianowicie kiedy książkę nazwać rewelacyjną bądź tylko średnią. I wyszło mi na to, że arcydziełem można nazwać powieść taką którą po przeczytaniu wciąż się wspomina. Czuję brak bohaterów którzy stali się moimi przyjaciółmi lub wrogami. Idealna książka jest wtedy kiedy zasypiając mam pod powiekami akcję, która się w niej działa, a wstając rano wspomnienie o śnie - właśnie z tej książki.

Długo, krótko ale to chyba zależy indywidualnie od osoby. U mnie niestety nie poczytacie zbyt długich recenzji, ani opisów. Lubię, krótko, zwięźle i na temat:) ale mam nadzieję, że w paru słowach będę potrafiła przekazać całe moje emocje i odczucia.

Więc wracając do krótkich opisów:)
Właśnie odłożyłam na półkę "Intruz" Stephenie Meyer i powiem szczerze, że mnie zaskoczyła.

Na początku mnie nie wciągała, nie miała tego swojego przyciągania, które ja bardzo lubię. Natomiast w połowie sama się zakochałam  we wszystkich bohaterach, ale najbardziej w dobrodusznej duszy Wandzie. Kto powiedział, że obcy muszą być źli, muszą krzywdzić i niszczyć naszą planetę? Dusze są takimi dobrymi duchami, które brzydzą się agresywnego zachowania i brutalności.

W tej książce przewija się wszystko: ból, strata, zagubienie, przyjaźń, zaufanie, a co najważniejsze miłość, taka dla której warto zrezygnować, ze wszystkiego nawet, z własnego życia.
Właśnie przed chwilą dowiedziałam się że jest jej ekranizacja:) Musze ją obejżeć.

Zapomniałam napisać recenzję z "Listu z powstania", ale to już jutro. Może trochę więcej z siebie wykrzeszę:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania:) Mam nadzieję, że dzięki nim dowiem się czegoś nowego:)